Indywidualny
rekord PBT z ośmiu gier, tytuł MVP i przede wszystkim drugi z rzędu wygrany
turniej w obecnym cyklu Poland Bowling Tour. Taki dorobek zabrali ze sobą z
Torunia do Stargardu Sebastian Jaskulski i Krzysztof Abramowicz:
Panowie
trudniej było wygrać za pierwszy, czy za drugim razem?
Krzysztof:
Muszę
przyznać, że nie jechaliśmy do Torunia w glorii chwały zwycięstwa w Szczecinie.
Powiedziałbym, że chcieliśmy przeżyć bowlingową przygodę w Toruniu, a wyszło
super podobnie jak w Szczecinie.
Sebastian: Zacznę od tego, że na pewno
smarowanie było w klimacie wakacyjnym, łatwiejsze niż w Szczecinie. Cieszę się,
że utrzymuję formę latem, bo tak sobie założyłem, że tego lata będę dosyć
intensywnie trenował i widać efekty. Zadowolenie potężne i fajne emocje do
końca, bo graliśmy ostatnią grę turnieju obok toruńskiej pary Jacek Skorupa –
Jarek Czup i wiedzieliśmy, że wyniki naszych gier będą decydujące. Ostatecznie
byliśmy odrobinę lepsi.
Nie
wiem, czy dysponujecie odpowiednio dużym bagażnikiem, bo zgarnęliście w Toruniu
pełną pulę.
Sebastian: Tak zgadza się. 1843 punkty to
mój rekord z 8 gier i życiówka z czterech 958 punktów. Bardzo się cieszę, że udało się zdobyć tytuł
MVP Turnieju. Trochę pomocny był w tym wszystkim wynik Grzesia Cichowlasa 911
punktów, który bardzo chciałem pobić. Zadziałał on, jak w peletonie kolarskim, jak
kolega z teamu, który jedzie na czele stawki. Grzegorz swoim wynikiem podprowadził
mnie na finiszu do zwycięstwa.
Krzysztof:
To tu
trafiłeś, bo to pierwsze moje słowa po rozdaniu nagród do Sebastiana.
Żartowałem, że powinien busem do Torunia przyjechać, żeby wszystkie puchary
zapakować.
Słyszałem,
jak inni zawodnicy pytali Was o przyczyny wyraźnie nierównej gry w piątkowych
eliminacjach. Faktycznie można to było zauważyć.
Krzysztof: Nie ma co ukrywać, że tak
naprawdę finał zrobiła nam dopiero sobotnia ostatnia eliminacja turnieju. Nie
potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale w piątek nie mogłem zupełnie znaleźć linii
do gry, męczyłem się. Być może wpływ na to miała 5-godzinna podróż ze Stargardu.
Sobotnia eliminacja miała być rozgrzewką przed Finałem, a wyszło tak, że
Sebastian wyszedł na prowadzenie w Klasyfikacji Indywidualnej i tym sam w parze
bardzo poprawiliśmy wynik.
Sebastian:
Na pewno zaraz
po tym, jak wysiedliśmy z samochodu w piątek była adrenalina i chęć gry. Jednak
po dobrym wyniku przyszło rozluźnienie i przede wszystkim duży głód. Przed
drugą eliminacją poszliśmy na dobrą kolację i po powrocie gra już tak nam się
nie układała, jak wcześniej. W ogóle w eliminacjach nie mogliśmy się w ogóle
zgrać. Albo ja miałem dobry wynik, albo Krzysztof. W Finale już obaj zagraliśmy
dobrze.
Stargard
jeszcze raz pokazał, że jest silnym ośrodkiem. Drugie zwycięstwo z rzędu chyba
bez echa nie przejdzie?
Sebastian: Oby. Nasze zwycięstwo w
Szczecinie było krótko po zakończeniu naszej ligi, więc nie mieliśmy specjalnie
zbyt wiele kontaktu z naszymi kolegami i koleżankami. Jednak Stargard to nie
duże miasto, więc ligowcy na pewno się dowiedzą i może więcej naszych kolegów będzie
dzięki temu wyjeżdżać na turnieje.
Krzysztof:
Rozgłosu
dużego nie odczuliśmy, ale spokojnie woda sodowa do głowy nam nie uderza cha,
cha. Może teraz, gdy w Stargardzie jesteśmy już w trakcie Ligi Dwójek, będzie
okazja do wspólnego pocieszenia się ze zwycięstwa w Toruniu.